Marokańska Wyprawa Kamperami – Sahara, Góry Atlas i Marokańska Życzliwość

Setki kilometrów po pustynnych krajobrazach, dziesiątki ostrych zakrętów na wysokości ponad 2000 metrów, litry gorącej herbaty i kilogramy orientalnego jedzenia. Właśnie dobiegła końca nasza afrykańska przygoda po jednym z najbardziej intrygujących krajów Czarnego Lądu. Przez 3 tygodnie testowaliśmy nasze kampery od Etrusco w naprawdę przeróżnych warunkach, a uśmiechy uczestników mówią jedno – było warto!

Opowiadać o zaletach podróżowania kamperem przez afrykański kraj to jedno. Przekonać osoby, które nigdy tego nie robiły to drugie. Maroko – wielka niewiadoma tego, co może nas tam czekać. Całe mnóstwo pytań, wątpliwości i ciekawości. Czy północ Afryki smakuje jeszcze europejsko, czy to już bezkresna dzikość i walka o przetrwanie? Pojechaliśmy, byliśmy i wróciliśmy. Zdrowi, uśmiechnięci i z ogromną chęcią powtórzenia tego w przyszłym roku. Dlatego przyszedł czas podzielić się naszymi historiami i rozwiać wątpliwości u tych, którzy jeszcze się wahają.

Nasza Afrykańska Przygoda – Od Florence po Marrakesz

Nasza marokańska wyprawa zaczęła się tak naprawdę we Włoszech.
Na południu urokliwej Florencji, znanej na cały świat stolicy Toskanii, swoją produkcję ma Etrusco. Świetne zestawienie bardzo dobrej jakości i niewygórowanej ceny, czyni kampery spod tej marki są doskonałym rozwiązaniem dla osób zaczynających przygodę z caravaningiem. Jednak biwakowanie na czterech kołach kojarzy się głównie z podróżowaniem po Europie i korzystaniem z rozwiniętej infrastruktury na kempingach.

A jak taki samochód sprawdzi się w Afryce, będąc narażonym na saharyjski pył, wspinanie się na drogi leżące ponad 2000 metrów n.p.m., ciasne uliczki i szalonych kierowców? Podjęliśmy to wyzwanie z pełną odpowiedzialnością.

Odebraliśmy z fabryki pięć sztuk zupełnie nowych Etrusco T 6.9 SF
pojazdy zbudowane na bazie Forda Transita, wyposażone w 2-litrowy silnik diesla o mocy 155 KM i automatyczną, 6-cio stopniową skrzynię biegów. Etrusco zameldowało się chwilę potem na pokładzie ogromnego, choć pamiętającego jeszcze upadek komunizmu w Europie, statku płynącego z Półwyspu Apenińskiego do bram Afryki.

Trzy dni później, po rejsie pełnym wymyślania przeróżnych zajęć wypełniających czas, dotarliśmy do Tangeru – największego portu w tej części świata. Pięć sztuk nowych Etrusco i jedna sztuka naszego technicznego campervana Carado C590 4×4 wzbudzały niemałe zainteresowanie na odprawie paszportowej. W takiej oto kolumnie pojazdów skierowaliśmy się do naszej bazy, zlokalizowanej na obrzeżach najbardziej turystycznego miasta w Maroko – Marrakeszu!

Dotarcie do Tangeru – Pierwsze Spotkanie z Marokańskimi Drogami

Jazda po marokańskich autostradach nie sprawia większych problemów.
Drogi są nowe, niezniszczone, a jedyna rzecz, która może irytować użytkownika to inni kierowcy. Nawyki Marokańczyków, sprowadzone wprost z Francji, są dość specyficzne.

Mruganie światłami podczas wyprzedzania, wiecznie włączony lewy kierunkowskaz, namiętne korzystanie z klaksonu – to wszystko jest na porządku dziennym, niczym nadzwyczajnym na afrykańskich drogach. Kilka godzin później i setki kilometrów dalej, sami przyjęliśmy ich kulturę jazdy.

Chcesz wyprzedzić na autostradzie? Pomrugaj światłami i zatrąb dwa razy. Pewność, że nikt Ci nie wyjedzie przed maskę rośnie o kilka procent.

Kemping El Ferdaous – Nasza Baza w Marrakeszu

Nasza baza znajdowała się na kempingu El Ferdaous, kilka kilometrów od granic Marrakeszu.
Może nie jest to miejsce przypominające europejskie ośrodki z katalogu dla kamperowiczów, ale będąc zupełnie szczerym, niczego tam nie brakowało.
Dużo przestrzeni, dobrze wyposażone sanitariaty, lokalna knajpa, basen zewnętrzny, możliwość przyłączenia się do miejskiej sieci energetycznej czy nawet sklep z podstawowymi produktami, sprawiały że miejsce to stało się dla nas bazą, gdzie mogliśmy w spokoju przygotować pojazdy dla pierwszych uczestników wyprawy.

Naszym priorytetem było wyposażenie kamperów tak, by nikomu niczego nie brakowało, a zabranie rzeczy z Polski ograniczało się do niezbędnego minimum.

W każdym Etrusco czekała świeża, nowa pościel, naczynia i sztućce, przyrządy do gotowania, pełen pakiet techniczny zapewniający komfort użytkowania oraz dwie pełne butle gazowe z lekkich kompozytów. Nie mogło zabraknąć gazu ani wody, a kierowcy mogli znaleźć krótkofalówki, które zapewniały nam komunikację między sobą podczas całego wyjazdu.

Start Wyprawy – Integracja i Pierwsze Kilometry Marokańskich Dróg

Dzień numer jeden – taki już oficjalny, wyprawowy – zaczęliśmy od zakupów w Carrefour. W Maroko nadal można odczuć duży wpływ Francji. Na ulicach słychać francuski język, znaki i reklamy przeczytamy właśnie w tym języku. Po zgłębieniu historii kraju przestaje nas to dziwić. Na mocy traktatu z Fezu, w 1912 roku Francja objęła protektoratem Maroko. Trwało to do 1956 roku, kiedy to Francuzi wycofali się z marokańskich ziem, a Hiszpania przekazała swoje terytorium na południu kraju.

„W późniejszych dniach dowiedzieliśmy się od lokalnego przewodnika, że oddanie władzy Francuzom było mądrym posunięciem ówczesnego króla. W czasach, gdy dużo afrykańskich krajów było podbijane przez europejskie potęgi, w Maroko obyło się bez rozlewu krwi i zwyczajnie oddano panowanie w kraju na 50 lat, by uniknąć niepotrzebnej walki.”

Po najpotrzebniejszych zakupach ruszyliśmy w drogę. Od teraz każdy nasz dzień miał być inny i każdy z osobna miał zapaść uczestnikom na długo w pamięci.

Chwilę za granicami Marrakeszu zaczynamy wspinaczkę po górach Atlas. I to od razu Atlas Wysoki, gdzie najwyższy szczyt ma blisko 4200 m n.p.m.! Prawdziwy test dla naszych Etrusco – załadowanych bagażami i w każdym 2-3 osobami.

Po drodze czekał nas przystanek w Hassan Cafe. Kawałek pustego placu, drewniana szopa zbudowana na szybko z tego co było pod ręką i kilka stolików z pamiątkami. W głębi prowizorycznego budynku siedzi tajemniczy pan mówiący tylko w dwóch językach – arabskim i berberskim. Czyli w żadnym, który znamy. W naszej grupie znajdowała się osoba francuskojęzyczna, ale i to nie pomogło. Koniec końców bariera językowa nie była przeszkodą – przyjechaliśmy jedynie na herbatę berberską, słynnego, marokańskiego napoju.

Dopełnieniem wszystkiego miały być widoki zapierające dech w piersi na wysokości blisko 2000 metrów. Przed naszymi oczami mieliśmy jedynie gęstą, białą mgłę. Pech chciał, że trafiliśmy na zmianę pogody – padający deszcz, ograniczona widoczność i temperatura, która z 30 stopni w Marrakeszu, spadła na kilka stopni w górach.

Studio Filmowe Atlas – Śladami Największych Produkcji Filmowych

Kolejną atrakcję jaką przygotowaliśmy dla naszych uczestników było studio filmowe Atlas w Warzazat.
Miejsce, w którym kręcono największe produkcje filmowe, amerykańskie oraz europejskie. Prison Brake, Gra o Tron, Asterix & Obelix, James Bond, to tylko jedne z setek tytułów, które mogliśmy wyczytać z tablicy upamiętniającej nakręcone filmy.

O dobrą zabawę podczas zwiedzania zadbał nasz marokański przewodnik Aziz. Jak sam przyznał, często pracuje w ekipach filmowych w studio Atlas, więc podzielił się z nami tajnikami ze swojej pracy, a także pokazał, jak wykorzystać potencjał swoich telefonów, żeby nagrać krótki film, który będzie wyglądał bardzo profesjonalnie.

Dlaczego ta lokalizacja jest idealną do kręcenia największych produkcji? Bo łatwo dodać elementy w postprodukcji, bo zawsze jest ładna pogoda i zazwyczaj niebieskie niebo, a także można skorzystać z pomocy kilkuset tubylców, których wykorzystuje się do roli statystów. Miejsce może udawać starożytny Rzym, Grecję czy nawet dalekie Chiny.

Noc pod Górami Dades Gorges – Przygoda w Górach Maroka

Dzień zakończyliśmy w górach, na kempingu u podnóży Dades Gorges.
Zanim jednak dotarliśmy do miejsca noclegu, spotkała nas „przyjemność” zatrzymania przez marokańską policję. W Maroko szacunek do policji jest na bardzo wysokim poziomie, a funkcjonariuszy można spotkać praktycznie w każdym mieście, na każdym rondzie i skrzyżowaniu.

Celują w nadjeżdżające samochody sprawdzając za każdym razem, czy prędkość nie została zbytnio przekroczona. U nas była. Nieznacznie, ale wystarczyło, żeby otrzymać mandat w wysokości 15 euro.

Czy marokańskiej policji trzeba się obawiać? Nic z tych rzeczy. Jako turyści jesteśmy traktowani ulgowo. Osoby, które przyjechały z Europy zostawić trochę pieniędzy stają się niewidoczni dla policji, dlatego wszelkie kontrole drogowe uchodziły nam na sucho, a gdy już do takiej doszło, to policjanci po spojrzeniu na nasze polskie tablice rejestracyjne życzyli nam bezpiecznej podróży i kazali kontynuować jazdę.

Todra Gorge i Spotkanie z Nomadami – Życie na Pustkowiu

Zaraz po pysznym, marokańskim śniadaniu na słodko, wyruszyliśmy do kolejnego punktu oddalonego od kempingu o 5 km.

Mimo wszystko było to długie 5 km, bo na punkt widokowy w Dades Gorges prowadziła bardzo kręta droga, a każdy zakręt miał przynajmniej 180 stopni. Nasza ekipa wyjechała odpowiednio wcześniej od grupy uczestników, żeby z samej góry zrobić fantastyczne kadry, którymi możemy się teraz pochwalić. I to nie z byle jakiej góry, bo z aż 2200 metrów n.p.m. Sami widzicie, że do osiągnięcia pułapu najwyższego szczytu w Polsce zostało tak niewiele, a my zdobyliśmy to kamperami od Etrusco!

Jazda po takich drogach jest podobna do spaceru po górach. Łatwiej wjechać, gorzej zjechać. Ponad trzy tysiące kilogramów spakowane na czterech kołach rozpędzało nasze pojazdy bez dodawania gazu. W tym przypadku najlepszym rozwiązaniem było przełączenie automatycznej skrzyni biegów na sterowanie manualne i dwoma przyciskami w pełni kontrolować zjazd z samej góry.

To był dopiero początek intensywnego dnia.
Kolumna białych Etrusco skierowała się do Todra Gorge. Naszym oczom ukazał się kanion, który dla niektórych osób mocno przypominał ten zza wielkiej wody. Pionowe ściany rozpościerające się po obu stronach stały się doskonałym miejscem dla wspinaczek górskich. Tubylcy po rozpoznaniu naszych tablic szybko przeszli do krótkiej rozmowy, informując że często zdarza im się gościć wspinaczy z Polski. Momentami ściany nie są jedynie pionowe, ale potrafią się odchylać, co dodatkowo zwiększa poziom trudności.

Po takich widokach przyszedł czas zejść trochę bardziej na ziemię.
Płaską ziemię, bez otaczających nas gór. W drodze na złote piaski Sahary zatrzymaliśmy się na kompletnym pustkowiu. Dookoła zero cywilizacji, tylko sucha i spękana, czerwono-żółta ziemia. Pośrodku niczego namiot i wykopana dziura w ziemi. A w tej dziurze trójka uśmiechniętych dzieci, mąż i żona.

Nomadzi – ludzie nieposiadający stałego miejsca zamieszkania, żyjący w skrajnych
warunkach, a „budynki” zrobione są z tego co aktualnie mają pod ręką. Widok, który zastajemy na miejscu rodzi w nas skrajne emocje. Widzimy radość i uśmiechy na twarzach, ale widzimy też warunki w jakich przyszło im żyć. Prowizoryczna toaleta, kuchnia w wykopanej dziurze, sypialnia zadaszona kawałkiem szmaty i wypełniona kilkoma dywanami, a zaraz obok stado owiec, kóz, kilka kur i pies.

Byliśmy tu rok temu, jeszcze nie w ramach oficjalnej wyprawy.
Obiecaliśmy dzieciom rowery z Polski. Trzy sztuki przejechały z nami całą drogę do Maroka, żeby dać choć odrobinę radości. „Odrobinę” to mało powiedziane. W tym momencie była to eksplozja radości z dodatkiem łez wzruszenia. Kontakt z tymi ludźmi szybko sprawił, że zapomnieliśmy o otaczającej nas biedzie i sami zaczęliśmy chłonąć ich pogodę ducha.
Może to jest właśnie klucz do bycia szczęśliwym człowiekiem?

Auberge Takojt – Widok na Pustynię Sahara

Czas nas gonił, dlatego po godzinie spędzonej u Maliki – pustelniczki z Maroko – wybraliśmy się do naszego miejsca noclegu.

Auberge Takojt – kilka miejsc kempingowych i mały hotel w stylu marokańskim, przy samej granicy z Saharą. Widok na złote piaski pustyni mieliśmy z każdego punktu w tym miejscu. Mogliśmy je podziwiać z tarasu, jadalni, z parkingu czy…siedząc w basenie i mając pełen obraz Sahary przed sobą.

Przedsmak pustynnej przygody mieliśmy wieczorem – regionalna impreza, berberska muzyka i dla chętnych również nauka gry na afrykańskich instrumentach.

Poranna Wyprawa Buggy po Saharze – Przygoda na Wydmach

Główna atrakcja miała przyjść jeszcze przed wschodem słońca.
Równo o godzinie 6:00 zebraliśmy się przed hotelem i wspólnie pojechaliśmy do wypożyczalni buggy. Dwójkami odebraliśmy swoje pojazdy, odbyliśmy krótkie szkolenie, a po założeniu kasków i zapięciu pasów wcisnęliśmy gaz w podłogę.

Tumany kurzu wystrzeliły spod naszych kół i w 8 pojazdów, pod eskortą przewodników na quadach, wjechaliśmy w ogarniającą nas zewsząd ciemność.
Jedynym źródłem światła były lampy buggy pokazujące większe i mniejsze fragmenty pustynnej drogi. Jazda po piaszczystych wydmach nie należy do najprostszych – wydawać by się mogło, że wystarczy jechać przed siebie, żeby gdziekolwiek dojechać, ale pustynia bywa zdradliwa i tylko dobrze zaplanowana trasa przez tubylców pozwoliła nam uchronić się od niebezpieczeństwa wywrotki czy zakopania się po górne mocowanie amortyzatora.

Zapach benzyny, hałas silników, wpadające do oczu drobinki piasku potęgowały efekt adrenaliny, a gdy tylko znikaliśmy na kilka sekund z pilnujących nas spojrzeć przewodników, wystarczyły dwa ruchy kierownicą i pełne dodanie gazu, żeby buggy pojechało bokiem. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, by ukryć swoje rajdowe zacięcie, więc raz po raz zaliczaliśmy karny przystanek, żeby wysłuchać kilku zdań o bezpiecznej jeździe.

Niewyspani, zmęczeni, z przyspieszonym biciem serca i uśmiechem na twarzy dojechaliśmy na najwyższy punkt Sahary w okolicy, chwilę przed wschodem słońca. Już myśleliśmy, że pogoda będzie chciała z nas zakpić, gdy pojawiły się na horyzoncie gęste chmury, ale ostatecznie każde z nas zobaczyło przepiękny krajobraz. Saharę i doliny w oddali, które wypełniały się
pierwszymi promieniami afrykańskiego słońca.
Czy było warto zrywać się z łóżka o 5 rano, żeby być gotowym na taką atrakcję? Patrząc po uśmiechach – zdecydowanie tak!

Midelt – Targowisko i Życie Codzienne w Marokańskim Miasteczku

Tak wczesna pobudka sprawiła, że została nam duża część dnia do wykorzystania.
Przed naszą grupą przejazd do Mideltu, w gęsto padającym deszczu. Pogoda nie pokrzyżowała naszych planów. Stała się nawet swoistą atrakcją, bo jak to stwierdzili nasi uczestnicy – doświadczyć deszczu w Maroko też jest wydarzeniem wyjątkowym.

Zaparkowaliśmy swoje pojazdy w centrum urokliwego miasteczka, pod restauracją naszego tutejszego przyjaciela. Zaserwowano nam marokańską pizzę i inne przepyszne dania, a zwieńczeniem uczty był rytuał parzenia berbeskiej herbaty, nalewanej z bardzo wysoka tak, by napój mógł się odpowiednio napowietrzyć i mieć jeszcze bardziej wyczuwalne nuty przeróżnych ziół. Samo patrzenie na nalewanie herbaty jest mocno hipnotyzujące. Z pełnymi brzuchami, ogarnięci błogim lenistwem i chęcią poobiedniej drzemki zebraliśmy się w sobie, żeby wyjść na ulice Mideltu.

Miasto słynie z tego, że handlarze wystawiają się po obu stronach drogi, a klienci mogą znaleźć dosłownie wszystko czego potrzebują. Nikogo nie dziwi widok zabijanych kur, czy wiszących krowich głów. Tutaj nic się nie zmarnuje, wszystko trzeba wykorzystać do samego końca. Potrzebujesz skórzanej torby? Znajdziesz. Potrzebujesz śrubę o nietypowym rozmiarze? Pomogą dobrać. Chcesz nowy telefon, a może skuter prosto z fabryki z chińską gwarancją na 14 dni? Wybierz kolor i podaj cenę. Tak, tutaj w większości przypadków to Ty podajesz swoją cenę, a sprzedawca swoją. Sztuka targowania nie jest umiejętnością łatwą do opanowania. Marokańczycy uczeni są od małego, jak wytargować każdego cennego dirhama.

Na próżno szukać cen na produktach – zdarza się to niezwykle rzadko. Głupotą jest też godzić się na podaną cenę od razu. Mamy stuprocentową pewność, że przepłacimy kilkukrotnie. Tygodnie spędzone w Maroko uczą nas, jakie produkty mają faktyczną wartość i do jakich kwot możemy zejść, żeby nie poczuć się oszukanym.

Zaskakujące Widoki – Śnieżne Góry Atlas

Kolejną noc spędziliśmy w kamperach, na tyłach zaprzyjaźnionego hotelu Meteorites.
Miejsce położone jest 40 minut drogi od Mideltu, gdzie w okolicy nie ma nic nadzwyczajnego. Są natomiast niesamowite widoki. Gdzie nie spojrzeć to góry. Długie i wysokie pasma gór.

Zaskoczeniem dla nas był obraz, który ukazał się z samego rana. Szczyty zmieniły kolor przez noc na śnieżnobiały.
Nawet u nas, kilkaset metrów niżej, temperatura spadła aż do minus dwóch stopni! Taka sytuacja w Polsce jest dla nas czymś normalnym o tej porze roku, ale zobaczyć to na własne oczy w Afryce?! Przygotowaliśmy się do drogi i zabraliśmy ze sobą nadzieję, że opony letnie, które mamy założone na swoich kamperach, sprostają zadaniu i nie wyprowadzą nas dosłownie w pole.

Czekała nas bowiem przeprawa przez góry Atlas, w stronę jednego z najstarszych miast – Fezu. Z każdym pokonanym kilometrem krajobraz wokół nas diametralnie się zmieniał. Nagle zrobiło się biało, zimno, a centymetrów śniegu przybywało. Na tyle, że jeden z naszych uczestników zatrzymał się na chwilę z rodziną, żeby…ulepić bałwana w
Maroko i ubrać go w naszą XCampową koszulkę!

Miłym zaskoczeniem dla kierowców były czarne drogi, skrupulatnie odśnieżane podczas nocnych opadów śniegu. Dlatego przejazd przez góry nie był czymś wymagającym dla naszych Etrusco.

Starożytny Fez – Przygoda w Najstarszej Medinie Maroka

Dla Fezu powinna być osobna opowieść. Miasto, które ma aspiracje do bycia europejskim, jedna z byłych stolic Maroko, posiadające najstarszą medinę w kraju i jedną z najstarszych na świecie. Medinę, w której znajduje się najstarsza garbarnia datowana na XI w., a skórzane produkty jadą stąd do największych i najdroższych butików dostępnych na rynku.

Na miejscu poznaliśmy Agatę, Polkę mieszkającą od kilkunastu lat w Maroko.
Razem ze swoim mężem, który urodził się, wychował i spędził większość swojego życia w medinie, podjęli wyzwanie pokazania nam miasta z innej strony, niż ta typowo turystyczna. Przechadzanie się ciasnymi uliczkami z IX w., próbowanie nowych smaków czy doświadczanie nieznanych dotąd zapachów sprawiało, że te kilka godzin w średniowiecznej części miasta zleciały w oka mgnieniu.

Podczas wizyty w Fezie opowiedziano nam najważniejsze ciekawostki historyczne, odwiedziliśmy szkołę koraniczną i jeden z najstarszych meczetów położony w samym centrum mediny. Miejsce to jest szczególne na mapie Maroka. Ludzie bardzo chcą stąd uciec, nie każdy ma dostęp do wody czy elektryczności, natomiast każdy szuka choćby najmniejszego sposobu, żeby zarobić trochę dirhamów. Turystów w tym miejscu nie brakuje. Labirynty uliczek sprawiają, że trzeba mieć doskonałą orientację w terenie i trzymać się osób, które znają każdy zakamarek tego miejsca.

Zgubić się w medinie jest bardzo łatwo. Ciekawostką jest to, że mieszkają tu ludzie, którzy murów starożytnej dzielnicy Fezu nigdy nie opuścili.

Rabat – Spokojna Stolica Maroka nad Oceanem Atlantyckim

Wizyta w Fezie była dla nas dość wyczerpująca. Kilometry zwiedzania zabytkowych uliczek, setek straganów, przeciskania się między tysiącami osób z całego świata potrafi rozładować nasze baterie. Wróciliśmy na zasłużony odpoczynek do swoich kamperów, by następnego dnia pojechać do stolicy kraju – Rabatu. Maroko, podobnie jak Polska, miało kilka stolic w swojej historii.

Dlaczego zdecydowano się przenieść wszystko do Rabatu?
Przede wszystkim miasto położone jest nad Oceanem Atlantyckim. Nie ma tu ekstremalnych temperatur, nawet latem. Słupki sięgają maksymalnie 30 kresek, podczas gdy w tym samym czasie w Marrakeszu potrafią dobić do 50 stopni. Rabat jest bardzo specyficznym miastem. Żartowaliśmy, że wszystkie kosze na śmieci wylądowały w stolicy kraju, bowiem w innych lokalizacjach, które odwiedziliśmy, próżno było szukać zwykłego kubła na odpady.

Miasto jest siedzibą króla, premiera i wszystkich innych ważnych instytucji. Budka strażnika chroniącego dostępu do pałacu królewskiego, zlokalizowana jest co kilkanaście metrów. Na każdym kroku widzimy równo przystrzyżony, soczyście zielony trawnik, a za czystość na ulicach odpowiada armia osób sprzątających. Tu nawet liście nie mają łatwego życia i są usuwane jak tylko złapią
kontakt z podłożem. Rabat nadal się rozwija. Na nic zda nam się szukanie drapaczy chmur, jak w innych stolicach świata. Z panoramy miasta wyłania się tylko jeden budynek – Mohammed VI Tower – widziany z ok. 50 km, najwyższy w Afryce, a zaraz obok niego Grand Theatre of Rabat – teatr i opera w jednym, ulokowane w budynku, który przypomina z zewnątrz głowę węża.

Stolica Maroka nie jest miejscem, które trzeba skrupulatnie zwiedzać.
Wystarczą nam 3 godziny, żeby zobaczyć najważniejsze punkty na mapie Rabatu, następnie zachód słońca nad Atlantykiem i ewentualna kolacja w jednej z restauracji, położonej w urokliwej Marinie wśród dryfujących jachtów.

Marrakesz – Nocne Życie i Niezapomniane Wrażenia

Finał naszej wyprawy został zaplanowany w miejscu, gdzie wszyscy się poznaliśmy. Marrakesz miał być słynną wisienką na torcie, dopełnieniem całości, atrakcją o której wszyscy będą mówili.

Najsłynniejsze miasto Maroka (które zresztą dało nazwę swojej ojczyźnie), budzi się do życia po zachodzie słońca. Zwiedzanie zaczęliśmy od starożytnych zabytków. Podobnie jak w innych dużych miastach, po Marrakeszu musimy poruszać się z pomocą przewodnika. Jest tu bardzo bezpiecznie, ale zgubienie się w krętych uliczkach mediny jest banalnie łatwe. Chociaż wydaje nam się, że gdyby nasi uczestnicy nie potrafili znaleźć drogi powrotnej, to żaden z nich nie miałby powodów do narzekania.

Szeroki wybór towarów i tysiące kolorowych stoisk wprost krzyczą, żeby coś kupić.
Słynny na cały świat plac Jemaa el-Fnaa, zaczyna tętnić życiem wraz z zachodem słońca. Zabawa, muzyka i tysiące ludzi do późnych godzin nocnych, lub jak kto woli, do samego rana. Gdy słońce zaczyna zachodzić, a temperatura staje się znośna, na placu robi się bardzo gęsto. Korzystając z dobrych warunków, życie toczy się tutaj do mniej więcej 3 nad ranem. Wspaniałym widokiem jest zobaczyć całą kulturę Maroko w jednym miejscu. Jeżeli komuś nie udało się spotkać małpy czy węża podczas wyprawy dookoła kraju, to tutaj mógł to nadrobić, oczywiście za drobną opłatą. Tutaj nie ma nic za darmo.

Podsumowanie Marokańskiej Wyprawy – Zaskoczenia i Plany na Przyszłość

W doskonałym towarzystwie, każdego dnia odkrywając nowe tajemnice Maroka, czas spędzony na wyprawie leci w ekspresowym tempie.
Żegnając się z jedną grupą, przygotowujemy samochody dla kolejnej, by następni uczestnicy mogli doświadczyć podobnych wrażeń. Pytając osoby, które poznaliśmy na wspólnym wyjeździe, dowiedzieliśmy się jednej, bardzo ważnej rzeczy. Nie takie Maroko złe, jak je malują! Każdy uczestnik zaskoczony był otwartością Marokańczyków. Tym, że są bardzo gościnnym narodem, bezpiecznym i przede wszystkim pomocnym na każdym kroku. Marokańczycy są dumnym narodem i chętnie pokazują swoje życie codzienne.

Czy było to dla nas zderzenie z innym światem?
Poniekąd tak – przez cały wyjazd zobaczyliśmy obrazy skrajnej biedy, ludzi mieszkających w dziurach wydrążonych w ziemi, a także miejsca, które przypominały europejskie obrazki, z nowoczesnym budownictwem, galeriami handlowymi i nowymi samochodami prosto z motoryzacyjnych salonów.

Maroko to kraj kontrastów, zderzenie dwóch światów, w którym bieda i pieniądze mieszają się ze sobą, a wspólnym mianownikiem jest pogoda ducha i szeroki uśmiech tutejszych mieszkańców. Tegoroczna wyprawa dobiegła końca. Przywieźliśmy z niej nowe znajomości, przyjaźnie, doświadczenia, masę zdjęć i filmów, którymi chętnie podzielimy się z innymi.

Jeżeli ktokolwiek wahał się z decyzją o wzięciu udziału w tegorocznej wyprawie, to po naszej relacji mamy nadzieję, że wątpliwości zostały rozwiane i spotkamy się wspólnie na kolejnej edycji w przyszłym roku!